Vasile Ernu

În viaţă există lucruri mult mai îngrozitoare decît moartea BR Anna Ahmatova

În viaţă există lucruri mult mai îngrozitoare decît moartea
Anna Ahmatova
blog

Urodzony w ZSSR – Vasile Ernu

Literyjakkwiaty.wordpress.com

Okladka Ernu Urodzony w ZSRR 1200Nie wiem czy przeczytanie dwóch pozycji jednego wydawnictwa może upoważniać do wyrażania opinii o jakości i klimacie książek, które wydaje. Ale mimo wątpliwości pokuszę się o stwierdzenie, że „Urodzony w ZSRR” wpisuje się w drzewo, jakie pielęgnuje Claroscuro. Nie jest to kaliber Verhulsta czy Garniera ale poziomem nie odstaje.

Vasile Ernu, trochę niczym nasza rodzona Michaśka zabiera nas w nostalgiczną podróż po dawnym Kraju Rad. Michał Witkowski miał w mojej ocenie łatwiejsze zadanie w „Fototapecie”, bo był już po wspaniałym debiucie „Lubiewa”, poza tym jest moim rówieśnikiem (niemal) i krajanem, więc wszystko przemawiało na jego korzyść. Książka już nie musiała przemawiać (choć była całkiem w porządku). Nie chcę jednak porównywać obu książek, bo choć zbliżone tematyką, klimat mają zupełnie inny. Inny styl i inne poczucie humoru.

Z resztą Vasile Ernu też jest niemal moim rówieśnikiem, i niektóre opisywane przez niego zjawiska, czy wręcz fenomeny, nagle wyłaniają się z mojej pamięci i uśmiecham się do siebie, bo tak, tak… ja też to pamiętam. Wiele jednak zdarzeń, osób, sytuacji było mi nieco obcych, ale też nie tak do końca, bo przeglądając nawet w małym natężeniu literaturę rosyjską, chcąc nie chcąc, chłonie się nie tylko opowiadane historie, ale również rzeczywistość, w której są osadzone (myślę o „Jest noc” Pietruszewskiej czy „Czas kobiet” Czyżowej). Ernu jest jednak daleki od dramatyzowania, raczej stawia na prosty, gładki styl i niewymuszone poczucie humoru, przez co książkę czyta się dobrze i lekko. Choć słowo daję, jak czytałam o wódce a raczej o tym, co i jak się piło i z czego robiło się trunki, to kręciło mi się w głowie. Jako świeżo upieczony „użytkownik” portalu Fragrantica, zastanawiałam się czy ten portal ma swój odpowiednik w Rosji i czy rozprawia się na nim o zapachach, czy o proporcjach i smakach. Jerofiejew, stary mistrz, coś tam podszeptywał między linijkami, a ja mimowolnie pomyślałam sobie, że autor „W Syberyjskich lasach” powinien jednak bratać się z Rosją wśród ludzi a nie na pustkowiach. Bo będąc w odosobnieniu on sobie to wszystko jedynie wyobraża i potem nas raczy natchnionymi kawałkami, podczas gdy rzeczywistość jest o wiele bardziej ciekawsza i przede wszystkim z mięsa.

(A teraz mała dygresja. Czasami, gdy czytam książki, dyskutuję z autorem i robię sobie notatki. Dzieje się tak w szczególności, gdy czytam książki, o których potem będę pisać. Nie inaczej było tym razem. Już mi się w głowie wszystko układało, już prawie wiedziałam, jak to opiszę, aż tu nagle… bach! Postanowiłam jednak zostawić misternie ułożony tekst bynajmniej nie z lenistwa, ale dlatego, że oddawał moje wrażenia po pierwszej połowie lektury… i po zamknięciu książki. Po przeczytaniu drugiej połowy, coś się jednak wydarzyło.)

Gdy dotarłam do Okudżawy i Wysockiego, do Bułhakowa, Grossmana oraz ogólnie rzecz biorąc do filmu, poczułam żal, że tak mało i tak pobieżnie, i tak w zasadzie nic odkrywczego. Pomyślałam sobie jednak, że ok, jakby miało być głębiej, byłoby ciężej a książka przecież napisana jest dosyć lekko, więc chcąc zachować jednolitą konwencję, musi być tak, jak jest. Powierzchownie i grubą kreską. Przełknęłam. Ale czytam dalej, a tam znajduję taki kamyczek, który nie tylko zaczął mnie uwierać podczas dalszej podróży, ale zmienił perspektywę postrzegania książki. Na kilkadziesiąt stron co najmniej:

Druga wojna światowa lub jak my ją określaliśmy Wielka Wojna Ojczyźniana, była prawdziwą tragedią, a dla nas źródłem prawdziwej fascynacji i wielkiej dumy. (…) Podstępnie zaatakowano nas, podczas gdy spokojnie zaglądaliśmy do gazet i budowaliśmy świetlaną przyszłość. Wróg zaatakował nas nieprzygotowanych, podły i uzbrojony po zęby.

Podstępnie zaatakowano? Spokojnie zaglądaliśmy do gazet? Nieprzygotowanych? Trzymajcie mnie, bo padnę! Przyznam, poczułam jakby mnie ktoś walnął obuchem, bo człowiek sobie miło płynie wesołym statkiem po spokojnej rzeczce a tu nagle taki wodospad! Odtąd czytałam już inaczej, choć gdzieś z tyłu jeszcze odzywał się we mnie rozsądek: stara, mamy XXI wiek; wszyscy czytali o Stalinie, Hitlerze, o Pakcie (Ribbentrop-Mołotow), o Wojnie. Kurde, przecież ja się urodziłam przed 89!!! To nie jest możliwe. Nikt tak nie myśli!” Ale czytałam dalej. Aż w końcu woda zaczęła znów płynąć spokojnie i dopłynęłam do takiego akapitu: (autor spotyka się z obywatelem USA) Zaczęliśmy coraz bardziej wzajemnie się poznawać. Dowiedziałem się w osłupieniu, że oni uważali, iż wygrali drugą wojnę światową i uratowali Europę przed faszyzmem – dokładnie to samo myślałem ja na temat własnego kraju.(…) Koniec końców, byliśmy ludźmi bardzo normalnymi i byliśmy do siebie bardziej podobni, niż się spodziewaliśmy. I biegiem z powrotem do fragmentu o budowie świetlanej przyszłości i podstępnych atakach. I okazało się, że w zamroczeniu, nie dojrzałam ironii, która czaiła się między linijkami i w samych linijkach nawet. Dałam się zwieść spokojnej rzece i na symulowanych falach pogubiłam wiosła.

Bądźcie więc czujni. Bo książka choć lekka, ma drugi plan i szkoda by było go nie dostrzec.

Planowałam jeszcze napisać o rosyjskich, nocnych Polaków rozmowach w kuchni, o intymności w toaletach, o dowcipach w Rosji (Z kim graniczy Rosja? Z kim chce), ale pozbawiłabym Was przyjemności lektury. A lektura mimo niespodzianki, którą sprawiłam sobie sama, była naprawdę przyjemna. Teraz przede mną „Barcelona Noir” i już ciekawa jestem w jaki dialog dam się wciągnąć tym razem.

-
14 August, 2014
in: Cronici, Noutati, Presa   
Niciun comentariu

Comments

Leave a Reply